czwartek, 20 grudnia 2012

Houbigant: Quelques Fleurs l'Orginal

Dostałam od wizażanki Ani105 niezwykły prezent. Kilka miniatur perfum "starych jak świat", zapachów zapomnianych lub po tysiąckroć zhańbionych reformulacjami, pachnideł absolutnie nie do zdobycia w Polsce. Wszystkie flakoniki dostarczyły mi wrażeń, jeden jednak wprawił mnie w autentyczny zachwyt. I w zdumienie, gdy dowiedziałam się z jakimi właściwie perfumami mam do czynienia. Quelques Fleurs l'Orginal, kompozycja z 1913 roku.



Colette w masce Klaudyny


Zapach, który Houbigant stworzył prawie sto lat temu przybył do mnie w niepozornej, nieopisanej miniaturce stylizowanej na skorupę żółwia. Zawartość o barwie bardzo mocnej, przestałej zielonej herbaty i oszołamiającym, upojnym i bardzo intensywnym zapachu o wielkiej trwałości sugerowała dzieło starej perfumiarskiej szkoły, pachnidło szlachetne i wiekowe. Nijak nie wiedziałam jednak jakie imię nosi. Zagadkę wyjaśniła dopiero indagowana ofiarodawczyni. 
Quelques Fleurs l'Orginal wąchane dziś, nosem przywykłym do olfakorycznej współczesności pachną jak zaklęta w perfumy melancholia. Tęsknotą za mienionymi czasami, schyłkiem belle epoque. Tymi perfumami mogłaby pachnieć Klaudyna, bohaterka Colette odważna, rezolutna i inteligentna, świetnie wypełniająca rolę ozdoby rodziny, którą przypisywały jej czasy a jednocześnie łamiąca konwenanse, równocześnie niewinna i rozerotyzowana, krnąbrna i kochliwa.
Quelques Fleurs l'Orginal otwiera się... dziwnie. Aldehydy pachnące, niewiadomo czemu, jak płyn do kręcenia włosów, którego używała moja Babcia ułożone cytrusowych skórkach, szorstkich, jakby podsuszanych z odrobiną nieśmiało kiełkującej, świeżej, pokrytej kroplami rosy zieloności, która wyraźnie ciąży w stronę zmiażdzonych w dłoniach liści fiołka. Gorzki, ziołowy niuans estragonu przełamuje otwarcie, gęste, zawiesiste, obdarzone wyczuwalnym wręcz fizycznie ciężarem, złożone bez umiaru, z całą barokową obfitością i bezkompromisowością charakterystyczną dla perfum retro. Na skórze zakwitają przywabione zielonością kwiaty, tak dobrze utarte i zblendowane na gładko, że nie umiem powiedzieć, jakich konkretnie gatunków użyto. Gęsta, nieco mydlana pasta z różnokolorowych płatków pozbawiona jest słodyczy, biały pudrem sypie się biały kwiat pomarańczy, hipnotyzuje narkotyczny ylang ylang, świetlisty, niemal indolowy jaśmin raziłby w oczy gdyby nie ukryto go wśród bukietu innych kwiatów, bezimiennych, odurzających, jaskrawych, miękkich i powłóczystych, jak zalotne spojrzenie. Pośród tej wiosennej jasności tkwi drzazga chłodnego, wilgotnego cienia, drzewny mech użyty do opakowania bukietu aby zbyt szybko nie stracił świeżości, pełen wody i wspomnienia o zapachu lasu. Kwaśny, fizjologiczny cywet, nieprzyzwoity i wyzywający wkrada się niepostrzeżenie w kwiatowe dominium jak wilk do zakonnej owczarni u Boccaccia.
Kropla płynnego, wytrawnego miodu wcale nie czyni, jakby się zdawać mogło, animalnego cywetu urynalnie nieznośnym a dodaje mu pełni. Kremowe, miękkie drewno sandałowe przechowujące w sobie echa kwiatowego zgiełku, mydlane, ostre piżmo i cienisty drzewny mech składają się w bazę, esencjonal, gorzkawą, upojną, szorstką bazę, która mogłaby być podstawą szypru gdybym tylko mogła odnaleźć w niej paczulową ziemistość, ślad zapachu rozgrzanej słońcem kory. Po kokieteryjnym, bardzo kobiecym kwiatowym rozwinięciu głębia jest jednak zaskakująco surowa i cierpka pozostając jednocześnie zmysłową i uwodzicielską. Nie rzuca już spojrzeń spod rzęs, wyrosła ze czerwienienia się i spuszczania wzroku, teraz ze spokojną pewnością sięga po to, czego pragnie, wolna od pośpiechu i poczucia winy.

Colette podobno nie cierpiała swojej bohaterki, Kaudyny. Może dlatego, że umieściła w powieściach o niej wiele wątków autobiograficznych a może dlatego, że autorstwo literackiego cyklu przypisano jej mężowi. Choć w ponad sto lat po napisaniu powieści o Klaudynie nie wywołują obyczajowych skandali ani budzą ani zgorszenia postać głównej bohaterki, inteligentnej, odważnej, dążącej do samostanowienia i niezależności wciąż jest aktualna. Tak jak wciąż jest aktualne piękno Quelques Fleurs l'Orginal, byle naprawdę było Orginal. Wąchałam bowiem zapach tak podpisany z testera w perfumerii chcąc nabyć flakon i rozczarowałam się okrutnie. Zapach przejść musiał jakieś tajemne reformulacje, podpisany Orginal niewiele różni się od uwspółczesnionej wersji pachnidła Houbiganta, pozbawionej tego przymiotnika oraz charakteru oryginału. Dostępne w perfumeriach Quelques Fleurs l'Orginal to zapach poprawny i nijaki, mocno kwiatowy i mydlany, pozbawiony mocy, goryczy, intensywności, bezkompromisowości oraz magii pachnidła z mojej miniaturki.
Aniu, dziękuję serdecznie.



Wszystkie ilustracje pochodzą z fenomenalnego bloga ze starymi fotografiami http://www.theoldphotoalbum.com

4 komentarze:

  1. Pięknie napisane :) ale nie trafiłaś - Klaudyna używała szypru ;P przynajmniej tak jest w tłumaczeniach na polski , nie wiem jak oryginał .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełnie nie pamiętam czego używała powieściowa Klaudyna, szypr w sumie do niej pasuje. Quelques Fleurs używać nie mogła jest bowiem starsza od tego pachnidła- ale cóż poradzę że mi się kojarzy?
      Dziękuję za dobre słowo.

      Usuń
  2. O, łaaał! Trafiła Ci się prawdziwa perełka - a nawet Perła - gratuluję! :) I trochę zazdroszczę, troszeczkę. ;)
    Do tego naprawdę intrygująca, jak się okazuje. Przyjemnie było poczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoją zazdrość przyjmuję z honorem, jak odznaczenie :)
    Niezwykły zapach, naprawdę. Żałuję, że miniaturka ma tylko 3ml, aż szkoda używać.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...